Nocujemy w przepięknym ośrodku nad jeziorem w Płotkach. Podczas porannej kąpieli, od przygotowującej się do nurkowania Aliny dowiaduję się, że to jedyne w Europie jezioro z … dinozaurami! Tak, nurkowie i tylko nurkowie mogą odwiedzić podwodny Jurasic Park –niezwykła atrakcja dla amatorów scuba diving.

Pierwsza zmiana biegnie w ulewnym deszczu, ale prognozy mówią o dobrej pogodzie popołudniu. Meta w rodzimym Poznaniu zapowiada się więc doskonale.

 

Pisze Jacek:

Ludzie, których spotykamy.

Od zawsze podróż była pretekstem do spotykania ciekawych ludzi. Nie inaczej jest z Freedom Charity Run. Obok celu charytatywnego, sportowej przygody i promocji bliskich nam wartości to właśnie ludzie, których spotykamy dodają wartości przedsięwzięciu.

Po tych kilku latach i biegach mogę spotkane osoby pogrupować w trzy kategorie.

Pierwszą, najżywszą, zwykle pełną entuzjazmu i energii stanowią biegacze z miejscowości leżących na trasie naszego biegu. Zwykle towarzyszą na ostatnich 20 czy 15 kilometrach, czasami są towarzyszami startu. Bywa, że biegną z nami ludzie legendy-zahartowani w długich dystansach, triathlonach taką legendą w Pile jest Marek Jaroszewski triumfator wielu maratonów, człowiek który potrafi przebiec maraton w czasie poniżej 2:15, członek polskiej kadry, złoty medalista m.in. z Houston. Bywa, że towarzyszą nam całe lokalne kluby biegowe. Tak było, gdy dobiegaliśmy do Chojnic i przez 20 km eskortowało nas kilkunastu chłopaków i dziewczyn z klubu św. Florian w Chojnicy. Bywa też, że ktoś przyłącza się spontanicznie. Tak było w przypadku Grzegorza Brodziaka, który spotkał nas na mecie w Chojnicy, a następnego dnia, pomimo ulewnego deszczu, przebiegł z nami kilkanaście kilometrów. Z takich entuzjastów wywodzi się zresztą jeden z nas. Arek Dybiec – twardy góral z Sudetów. Trzy lata temu towarzyszył nam z ekipą KGB (Kamiennogórski Klub Biegowy) w biegu do Kamiennej Góry, a rok temu przyłączył się do całego biegu do Wiednia. W tym roku także jest częścią ekipy.

Drugim rodzajem spotkań, to goszczący nas miejscowi aktywiści, samorządowcy i lokalni liderzy. Zwykle oczekują na mecie, mamy wtedy część oficjalną, okazję do przypomnienia celów biegu, podziękowań za gościnę. Według mnie jednak najciekawsze są wieczorne rozmowy przy kolacji. Wyłania się wtedy obraz życia tej Polski, która rzadziej gości na ekranach telewizorów, ale jest też pełna zaangażowania, pracy, determinacji. Fajnie jest patrzeć i słuchać liderów małych ojczyzn, codzienną pracą budujących ich pomyślność. Niejednokrotnie z takich rozmów przebija ton obaw przed wielką polityką, a sami włodarze zapewne podpisali by się pod modlitwą rabina ze Skrzypka na dachu – „Niech Bóg błogosławi rządzącym i trzyma ich jak najdalej od naszych spraw”. Do takich spotkań należał wieczór z Piotrem Głowskim – prezydentem Piły. Prowadzona ze względu na naszą niemiecką koleżankę Suzanne w trzech językach rozmowa o zahamowanej przez epidemię współpracy międzynarodowej, roli przypadku w nawiązywaniu takiej współpracy, roli jaką Piła może pełnić wśród miast. To właśnie takie ośrodki zaczynają pełnić ważną rolę, a dowodem jej docenienia było zaproszenie na kongres miast w Singapurze.

Trzeci typ spotkań to te dziesiątki, a może setki przypadkowych spotkań ze zwykłymi ludźmi, przechodniami, sprzedawcami w sklepach, obsługą w restauracji. Do tej kategorii zaliczyłbym również dyskutantów na forach internetowych. Nasze wyraziste koszulki przyciągają uwagę, skłaniają do pytań i rozmów. Najczęściej towarzyszy im ogromna życzliwość, ludzie nam machają, życzą powodzenia trzymają kciuki. Bywa jednak i tak, że dyskutują o naszych celach, polemizują, przekonują, że nigdy nie powinniśmy wybaczać, że w relacjach miedzy narodami nie ma mowy o przyjaźni, że musimy zamykac się przed obcymi, bronić tożsamości narodowej. Doceniam te głosy. Pokazują, że nas bieg ma sens również edukacyjny. Zaskakuje, że po 75 latach od zakończenia wojny, bolesna o niej pamięć może wpływać na ocenę rzeczywistości. Trochę tak jakby brakło zrozumienia, że to właśnie uporczywe rozpamiętywanie przeszłości było, w gruncie rzeczy głównym powodem, że w ogóle doszło do Drugiej Wojny Światowej. Chcemy pokazać, kierując się zresztą przesłaniem Lecha Wałęsy, że pokój i współpraca między krajami przynosi efekt synergii, każdy na niej korzysta. Nienawiść i konflikt nie jest żadnym rozwiązaniem, a na dłuższa metę prowadzi do wojen. Mam nadzieję, że choć trochę przyczyniamy się do wzmocnienia wizji Europy bez granic, Europy jako wspólnoty współpracujących z sobą narodów potrafiących przeciwstawić się budzącym się demonom nietolerancji, nienawiści i populizmu. A na razie wybiegamy w deszcz, choć prognozy mówią, że w Poznaniu będzie słonecznie i sucho. Już teraz cieszę się na kolejne spotkania i ludzi, z którymi będę mógł porozmawiać.

 

Pisze Arek:

FCR 2020 na trasie Gdańsk – Berlin to już mój drugi rok na pełnym etacie w tym projekcie. W ubiegłym roku zaczęliśmy również w Gdańsku, a meta była w Mediolanie. Zaszły drobne zmiany w składzie drużyny, ale niezmiennie towarzyszy nam uśmiech, radość z tego co robimy „pomimo burz, pomimo łez…”. Wspólne posiłki, dzielenie się wodą… i ta satysfakcja, że wyznaczając sobie jakiś cel i krok po kroku dokonując tego, co kilka dni wcześniej wydawać się mogło trudnym do wykonania, robimy coś więcej. Pomagamy i zachęcamy do pomagania. Dziś dobiegliśmy  do Poznania. Tu właśnie powstaje Dom Autysty, na który zbieramy środki finansowe (https://zrzutka.pl/e9tzcs). Serce rośnie kiedy ma się świadomość bycia malutką cząsteczką wielkiego projektu, dzięki któremu komuś w życiu będzie łatwiej, lepiej. I jak dzisiejszy etap z Piły do Poznania na początku w strugach deszczu i błocie, a w końcówce w pięknym słońcu, wierzmy i miejmy nadzieję, że po złym czasie, trudnych życiowych chwilach przyjdą te dobre, przepiękne dni.